Impreza ogólnie dobrze zorganizowana. Zaskoczeniem były chipy do pomiaru czasu wklejone pod spodem numerów startowych. Tego jeszcze nie widziałam. Bardzo praktyczna sprawa. Nie zaszkodziły im nawet strumienie wody z wężów strażackich.
Bieg zaliczam do jednych z trudniejszych pod względem trasy. Nie trenowałam oszczędzając więzadło, które nadwyrężyłam sobie na Papierniku 4 tygodnie wcześniej. Wahałam się czy w ogóle biec. Zakupiłam opaskę uciskową i wystartowałam. Dwa pierwsze podbiegi pokonałam z umiarkowana zadyszką, ale kolejne przychodziły mi z coraz większą trudnością. Odłączyłam się od Doroty, która dzielnie parła na przód mając w nogach wiele leśnych treningów, gdzie trasy są zróżnicowane i jakby nie było budują siłę. Nie chcąc forsować zdrowia podchodziłam, (tak, niestety tak!) pod kolejne wzniesienia i w rezultacie dotarłam na metę z najgorszym jak do tej pory czasem półmaratonu, 2:18:28.
Dorota, która po raz pierwszy wystartowała na dystansie 21.097 km, zaliczyła bieg w czasie 2:07:14. W klasyfikacji nauczycieli zajęła 21 pozycję na 26 zgłoszonych.
Na mecie czekali na nas nasi kibice i fotografowie, czyli Brydzia, Lidzia i Michał.
Po posiłku (grochówa + piwo) udaliśmy się z powrotem do Krakowa, a potem na północ!
To mamy ten chip czy nie mamy? |
trasa biegu |
do mety 500 m |
Nie mogę oprzeć się dodaniu kliku zdjęć z czarującego Tyńca, w którym absolutnie się zakochałam. Oddalona od centrum Krakowa o zaledwie 12 km dzielnica miasta w niczym nie przypomina części tak wielkiej aglomeracji, jaką jest Kraków.
w sklepie u Benedyktynów ... mniam ... |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz